Wiosna na Bukowie okiem Rezydenta
Jak to jest przesiedzieć niemal dwa miesiące na Akcji Bałtyckiej, z dala od cywilizacji, w towarzystwie wielu ciekawych ludzi z całego kraju (i nawet zza granicy), przy dobrej i sztormowej pogodzie, no i oczywiście – oko w oko z ptakami wracającymi do nas z różnych zakątków Ziemi? Poniżej garść wrażeń Rezydenta Maćka – miłej lektury 🙂
Po długiej i męczącej podróży z Krakowa wreszcie dotarłem na punkt Bukowo. Był 29
marca, zaczynała się wczesna w tym roku wiosna i mój prawie dwumiesięczny pobyt na
tym punkcie. Pobyt pełen wrażeń, pozytywnych najczęściej zarówno w sensie ptasim jak
i ludzkim. Niezapomniany był kontakt z „mieszkańcami wyspy na Wiśle” z Kaliszan pod
kierownictwem Roberta. Robert cierpiał z powodu swojego nazwiska. W czasie Jego
kierowniczenia łapało się dużo rudzików zwanych w gwarze ornitologicznej rudolfami i
często można było słyszeć „rudolf splątany w drozdówce”, „przemoczony rudolf”,
„rudolf z blachą”. Warto nadmienić, że Robert ma na nazwisko Rudolf i śmiechu było
co niemiara. Wesoło było też za kierowniczenia Haliny, z którą dyskutowaliśmy, czy
danemu ptakowi sprzedałaby w monopolowym wódkę (czy jest dorosły). Chyba nie
popełniliśmy błędu bo nie słyszałem, żeby Halinę ścigał prokurator za usiłowanie
sprzedaży alkoholu nieletnim.
Wśród załogantów też było wielu ludzi pozytywnie zakręconych. Gośka z Krakowa, która
była pierwszy raz na obozie i polowała zawzięcie z aparatem na żmiję (udało się),
Arek z Zielonej Góry, miłośnik rekonstrukcji historycznych, któremu prawie udało się
wjechać autem osobowym do obozu (ale piach okazał się jednak silniejszy), Aleks
astrofizyk o wyglądzie Karola Darwina, weteran obozowy związany z Siemianówką, nie dość, że Kanadyjczycy podprowadzili Mu satelitę, to jeszcze trafił na „ptasi dołek”.
Opracował model matematyczny pozwalający obliczyć ilość żmij na punkcie, ale na
szczęście wynik był mocno przeszacowany i szczęśliwie praktyka in minus rozminęła
się z teorią. Towarzyszyła mu Aśka, też związana z „Siemką”, niestrudzona dyskutantka
w sprawach gender. Tak, tak – gender dotarł na Bukowo. Olga, kopalnia wiedzy o
egzorcyzmach i egzorcystach, z którą ustalaliśmy przy kozie lub ognisku, kto z
załogantów i kierowników AB nadawałby się najbardziej na psychopatycznego mordercę (strach się bać…). Marysia z Chrzanowa łączyła pasję ornitologiczną z pasją do dwóch kółek zawzięcie szlifując formę na obozowym rowerze. Jeszcze parę pobytów na Bukowie a Marysia pierwsza minie linię mety Wyścigu Pokoju na akcyjnym rowerze w akcyjnej koszulce.
Jak na każdym obozie obrączkarskim byli ludzie ornitologicznie niewyżyci. Dwie postaci zasługują na szczególną uwagę. Samek mający żyłkę do żyłkowania, który z narażeniem
integralności skóry kończyn górnych przytaszczył do obozu młodą „argentynę” (Larus
argentatus). Floriana pociągały błotne klimaty. Z uporem godnym podziwu usiłował
zwabić do sieci kropiatkę (Porzana porzana) obstawiając większość wieczornych
obchodów trzcinowych, podśpiewując sobie przy tym „Porzana! Porzana, I’m crazy loving you”.
W tym czasie na punkcie mieliśmy dwoje gości zagranicznych. Simone z Włoch robiła
nam wykłady z makaronologii teoretycznej, tłumacząc zawzięcie co to jest naprawdę
spaghetti, a co spaghetti tylko udaje. Przyznam, że teoria wchodziła nam słabo, w
przeciwieństwie do tego co Simone ugotowała – a było to po prostu delicioso! Drugim
gościem zagranicznym był Joel z RPA, człowiek, który swym życiorysem mógłby
obdzielić co najmniej dwie osoby. W swym kraju walczył z apartheidem i występował w
obronie N. Mandeli, za co musiał uciekać z RPA do USA, gdzie miał przyznany azyl
polityczny. Ciekawa jest też biografia przyrodnicza Joela. Chwytał mamby czarne,
pływał po rozlewiskach Okawango między krokodylami i hipopotamami, cudem wyszedł z
szistosomozy. Dzięki Joelowi polubiliśmy sieci w trzcinach i doceniliśmy to, że w
Polsce nie ma „Quelea time” (tysiące wikłaczy wpadające nagle do sieci w
trzcinach). W tym miejscu pragnę zapewnić, że mimo tego że Joel krytycznie wypowiada się o sytuacji politycznej w swoim kraju, nie jest On rasistą! Jest zasłużonym bojownikiem o wolność wszystkich ludzi w RPA niezależnie od koloru skóry. Za swoje bohaterstwo zapłacił drogą cenę jaką była emigracja. Za taką postawę należy Mu się szacunek. Trudno wymienić, wszystkich, z którymi siedziałem na punkcie, wszystkich spamiętać. Jakby to powiedzieli poznaniacy było „wuchta fajna wiara”, a ludzi z Wielkopolski przewinęło się sporo.
Jaki to był czas? Chłostały nas sztormowe północne wiatry, smagały burze, ścigaliśmy
się do sieci z ulewami, mroziły nas przymrozki w początkach kwietnia,
atakowały roje wygłodniałych komarów pod koniec obozu. Straszył po nocach dzik z
wyłysiałym zadkiem. Były też przepiękne wschody i zachody Słońca, rozgwieżdżone
niebo, o którym ciekawie opowiadał Aleks, widoki morza o różnych odcieniach. Sporo
było dni ciepłych rozleniwiających ludzi i ptaki. Dla mnie był to czas wytężonej
pracy, gdyż kierowniczyłem na punkcie łącznie ponad 20 dni. Czasami tylko „szatan”
trzymał mnie na chodzie (2 łyżeczki liściastej herbaty + 2 łyżeczki cukru, zalać
wrzątkiem w kubku, poczekać żeby się przegryzło, zamieszać, pić na ciepło). Nagrodą
za to były ptaki. Po raz pierwszy widziałem na Bukowie: krzyżodzioba świerkowego (Loxia curvirostra), sóweczkę (Glaucidium passerinum) i pokrzewkę wąsata (Sylvia cantillans; od 23.05 b.r. Sylwia to najpiękniejsze dla mnie imię żeńskie!), po raz pierwszy blachowałem mewę srebrzystą Larus argentatus (dzięki Samek za pomoc!). Ptaków interesujących pod względem oznaczania płci i wieku było co niemiara. Dopisywały też wiadomości zagraniczne, jak chociażby pierwszy w historii AB zniczek Regulus ignicapilla z zagraniczną obrączką.
Nadszedł smutny czas zwijania sieci, ostatnie obchody, ostatnie ptaki. Klamka
zapadła, we wtorek 28.05 rano ruszam z powrotem na południe. Żegnaj Bukowo!
Żegnajcie Akcjonariusze!
W tym miejscu pragnę podziękować wszystkim tym, którzy mi dzielnie pomagali w
okresie mojego kierowniczenia, dzielili wzloty i upadki, radości i smutki.
Szczególne podziękowania należą się tym, którzy byli ze mną na punkcie w dniach
1-17.05, kiedy to kierowniczyłem jako jedyny obrączkarz na punkcie, czasem
funkcjonując na resztkach energii.
Wielu z Was udowodniło wtedy swoją twardość. Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze
spotkamy na jakimś punkcie obrączkarskim. Dzięki Krzysiek za odsiecz, która przyszła
prawie w ostatniej chwili. Podsumowując: BYŁO WARTO!
Maciek